Do domu dziecka w Santa Cruz w Boliwii dzieci trafiają prosto z więzienia Palmasola. Są głodne, brudne, zaniedbane. Padają ofiarami przemocy i wykorzystywania seksualnego. O boliwijskich realiach rozmawialiśmy z siostrą Alicją (Bonawenturą), dyrektorką Hogar de la Esperanza.
1. Jaką funkcję pełni Hogar de la Esperanza, jakie dzieci tu trafiają?
Hogar de la Esperanza pełni funkcję domu dziecka. Dla większości dzieci jest to jedyny dom, jaki mają i jaki znają. Nasz dom powstał z myślą o dzieciach więźniów. 20 lat temu, kiedy Hogar został otwarty, w więzieniu była masa dzieci, bo żyły tam całe rodziny i potrzeba było ogromna. Z czasem zaczęto ograniczać liczbę dzieci w więzieniu i wysyłać je do domów dziecka. Dlatego obecnie większość dzieci, która u nas przebywa to dzieci więźniów. Są to dzieci, które doświadczyły przemocy fizycznej, psychicznej, seksualnej; dzieci porzucone, zaniedbane; sieroty socjalne i realne.
Dzieci są do nas kierowane z Defensoría de Niños, czyli Wydziału ds. Dzieci. Wszystko formalnie. Nie możemy przyjąć innych dzieci, mimo, że zgłaszają się do nas rodzice, którzy chcą je u nas zostawić. Prawo dopuszcza jedynie taką możliwość, gdyby na przykład ktoś był świadkiem jakiejś tragedii rodzinnej albo znalazł dziecko na ulicy i nie wiedział, gdzie z nim iść, może przyprowadzić go do jakiegokolwiek domu dziecka. Wtedy mamy obowiązek to dziecko przyjąć i w ciągu 24 godzin poinformować o tym odpowiednie organy.
2. Czy dom dziecka jest na terenie więzienia, czy poza nim?
Hogar de la Esperanza jest osobną placówką, poza więzieniem. Palmasola znajduje się około 20 kilometrów od naszej placówki, po drugiej stronie miasta. Na terenie samego więzienia siostry werbistki prowadzą przedszkole dla dzieci, które według boliwijskiego prawa do 6. roku życia mogą przebywać w pawilonie dla kobiet.
Teren Palmasola jest dosyć duży i są tam wydzielone obszary – pawilony dla kobiet, pawilony dla mężczyzn, pawilony dla recydywistów, pawilony dla więźniów niebezpiecznych, teren przedszkola. Od kilku lat funkcjonuje także placówka pomocy dzieciom szkolnym, utworzona przez Ministerstwo Edukacji. I to jest paradoks, ponieważ prawo nie dopuszcza, aby dzieci powyżej 6. roku życia mieszkały w więzieniu. Jeśli dziecko skończy 6. rok życia, to albo szuka się rodziny, która się nim zajmie, albo wysyła się je do domu dziecka. Tak jest w teorii. Praktyka jest zupełnie inna. Do niedawna zarówno w pawilonie kobiet jak i mężczyzn, mieszkały całe rodziny, także razem ze starszymi dziećmi. I te dzieci chodziły z więzienia do pobliskiej szkoły.
3. Czym Palmasola różni się od innych więzień?
Więzienie Palmasola, do którego jeździmy z naszymi dziećmi na wizyty rodzinne, w żaden sposób nie przypomina zakładu karnego znanego z naszych realiów. Po przekroczeniu bramy więzienia wkracza się w świat rządzony przez więźniów. Co prawda można spotkać policjantów chodzących między ulicami, ale nie wchodzą oni do pawilonów, gdzie przebywa tysiące osadzonych. Na początku nie wiedziałyśmy z siostrami, że w pawilonach nie ma żadnego policjanta... Poczucie bezpieczeństwa dawali nam mężczyźni w kamizelkach, którzy wyglądali jak strażnicy. Z czasem okazało się jednak, że nie są to strażnicy, ale sami więźniowie!
Więźniowie po prostu rządzą się tutaj sami. Mają podzielone strefy, ulice, których granice wyznacza linia zrobiona z włóczki. Ale nikt tego nie przekracza bez pozwolenia. Więzienie ma swojego szefa, któremu płaci się za spanie pod dachem. Są też pokoje do wynajęcia za kilkaset dolarów miesięcznie, gdzie jest nawet jacuzzi. Jeśli więzień z karą, na przykład 25 lat, ma pieniądze, to może sobie wynająć mieszkanie, a nawet kupić je na własność. Na terenie Palmasola są boiska, place, kawiarnie, sklepy. Tak wygląda więzienie.
Wielu z tych więźniów mieszka tam z całymi rodzinami. Wiele z naszych dzieci miało tam tatę, mamę i oni tam po prostu żyli. Dochodziło do sytuacji, w której dziecko mieszkało w więzieniu z ojcem skazanym za pedofilię. Więc to dalej się działo – zmieniło się tylko miejsce. To był ogromny problem, ale też ciężko było to przerwać i wyciągnąć te dzieci stamtąd. Fizycznie było to niemożliwe do realizacji, skoro na terenie pawilonu dla mężczyzn nie ma policji, a przebywa tam tysiące więźniów. A podczas tzw. nalotów, kiedy wkraczali policjanci, dzieci były ukrywane.
4. Czy władze podejmowały próby jakichś interwencji, czy coś się zmieniło?
Dopiero po wielkiej tragedii, jaka miała tam miejsce, dzieci nie mogą już przebywać w pawilonie dla mężczyzn. Dwa lata temu przy wejściu do więzienia, podczas wpuszczania odwiedzających, skonfiskowano telefon kobiecie. Okazało się, że w telefonie były filmiki z pornografią dziecięcą z udziałem jej 8-letniej córki. Kobieta rozpowszechniała te materiały w więzieniu i przyprowadzała tam swoją córkę w celu świadczeń usług seksualnych. Kiedy dowiedziała się o tym opinia publiczna, zawrzało nie tylko w Santa Cruz, ale i w całej Boliwii. Kobietę aresztowano, a następnego dnia rano znaleziono powieszoną. Nie wiadomo, czy zrobiła to sama, czy ktoś jej w tym pomógł.
To wydarzenie odbiło się szerokim echem i podejrzewam, że to była podkładka dla państwa i dla policji, żeby do Palmasola wtargnąć siłą. To był motyw. I różne były na ten temat opinie, także sceptyczne. Ale znam siostrę Monikę, Austriaczkę, która w Palmasola pełni posługę duszpasterską i ona mówiła mi, że od tamtej pory w pawilonie męskim nie ma dzieci. W pawilonie dla kobiet też pobyt dzieci został bardzo ograniczony, strażnicy monitorują wejścia i wyjścia dzieci.
Wywiad przeprowadził ks. Piotr Chmielecki SCJ, opracowała Dorota Pośpiech. Dalsza część wywiadu w kolejnej publikacji.