Kiedy chowany jest ukraiński żołnierz, przy jego grobie wbija się żółto-niebieską flagę. Od rozpoczęcia wojny w lutym 2022 roku byłem na Ukrainie trzeci raz. Za każdym razem na cmentarzach dostrzegam coraz więcej flag. To jest przerażających widok. Dlatego ta wojna powinna się jak najszybciej zakończyć. Modlę się za żołnierzy, modlę się za ich rodziny, modlę się o pokój, staram się pomagać jak tylko mogę i potrafię.
Kiedy dojeżdża się do granicy polsko-ukraińskiej to aż trudno uwierzyć, że tak blisko naszego kraju toczy się wojna. Wprawdzie bezpośrednie starcia rosyjsko-ukraińskie mają miejsce jakieś 1000 kilometrów dalej, ale słowo „wojna” chyba u każdego mrozi krew w żyłach. Wracając do obrazów z granicy – to, co od razu rzuca się w oczy, to kolejka samochodów z lawetami załadowanymi używanymi autami, często bardzo uszkodzonymi, z tablicami rejestracyjnymi z całej Europy. Samochody transportowe prowadzą najczęściej młodzi mężczyźni. Z racji mobilizacji na Ukrainie mężczyźni nie mogą opuszczać kraju (wyjątkiem są ojcowie przynajmniej trójki dzieci). Wielokrotnie pytałem Ukraińców: „Jak to możliwe, na jakich zasadach ci kierowcy przekraczają granicę”?. Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Przedstawiam te sceny, żeby pokazać, że życie na Ukrainie, poza frontem, toczy się w miarę normalnie. Oczywiście każdy wie, że rosyjska rakieta może spaść w dowolnym miejscu i czasie.
Po wielu rozmowach, które przeprowadziłem z ludźmi z zachodniej Ukrainy uważam, że wojna najbardziej obciąża ich psychicznie. Praktycznie codziennie, o różnych porach dnia i nocy, słychać alarmy przeciwlotnicze. Teoretycznie trzeba się chować, ale ludzie na ulicach już nawet nie reagują na te dźwięk. Co nie znaczy, że alarmy nie mają na nich żadnego wpływu. Najgorzej mają dzieci. Stacjonarnie pracują tylko te szkoły, które mają schrony. Więc jeśli jest alarm lotniczy, to lekcje są przerywane i dzieci schodzą do piwnicy… Czasem kilka razy dziennie. Sam dźwięk alarmu i świadomość nieustannego zagrożenia są najgorsze. Ksiądz Andrzej Oleinic, wikariusz z sercańskiej parafii w Irpieniu powiedział mi kiedyś: „Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to doświadczenie pokoju, kiedy przekraczasz granicę z Polską. Wiesz, że nie będzie alarmów, wiesz, że żadne rakiety nie będą ci latać nad głową”.
Skutki straszliwej wojny można zobaczyć od Charkowa na wschód. Z terytorium Rosji do Charkowa jest na tyle blisko, że rakiety dolatują do celu w 100 sekund. Często syreny alarmowe zostają włączone dopiero po uderzeniu pocisku. To jest tak szybko, że nie ma nawet czasu na jakąkolwiek reakcję, na schowanie się. W samym Charkowie można zobaczyć wielopiętrowe bloki z wielkiej płyty zburzone przez rosyjskie rakiety. Po co atakowali bloki mieszkalne? Czyste barbarzyństwo – tylko takie słowa cisną mi się na usta. A im dalej w głąb Ukrainy tym gorzej… Chyba najbardziej przeraziły mnie tabliczki z trupimi czaszkami, umieszczone na poboczach dróg, informujące o zaminowaniu terenu. W szpitalu w Iziumie na korytarzu spotkaliśmy pana, któremu właśnie amputowano kawałek nogi po wybuchu miny, więc jest to realny problem. Krew cywili będzie pewnie jeszcze długo w taki sposób się przelewać, bo Rosjanie zaminowali tysiące hektarów ziemi.
Kiedy dojechaliśmy do Perszotrawieńska, razem z parafianami przygotowaliśmy 400 paczek z żywnością i chemią. Katolicy z parafii prowadzonej przez księży sercanów sami ofiarowali też ziemniaki i dużo słoików z domowymi przetworami. To bardzo budujące, że Ukraińcy pomagają Ukraińcom. Pojechaliśmy z tą pomocą do Iziumu – miasta, które było sześć miesięcy pod rosyjską okupacją. Aktualnie front jest około 70 kilometrów dalej. Tam „zobaczyłem prawdziwą wojnę”. Miasto jest mocno zniszczone. Serce rozrywa widok bloków zburzonych przez rosyjskie rakiety – pod gruzami zginęło wielu ludzi. W mieście nadal mieszka 10 tysięcy osób. Tyle zostało z 60-tysięcznej społeczności sprzed wybuchu wojny. Dostawy prądu, wody czy gazu zostały w mieście przywrócone, sklepy działają. Największym problemem jest skrajna bieda. Najniższa emerytura na Ukrainie to około 300 złotych, a ceny w sklepach są tylko niewiele niższe niż w Polsce.
Do Iziumu pojechała z nami Ludmiła, żona Saszy, żołnierza i mojego kolegi. Sasza jest sanitariuszem na froncie i dostał od przełożonych pozwolenie na spotkanie z żoną. Nie wiedzieli się od miesiąca, a spędzili ze sobą tego dnia około czterech godzin. Pożegnanie małżonków było strasznie trudne – Luda bardzo płakała. Ale nie tylko ona. Rozmawiałem z innymi mężczyznami z naszej wyprawy. Każdy powiedział, że „chwytało go za gardło”. Przecież wiadomo, że w najgorszej wersji mogą się już więcej nie zobaczyć. Ośmioletnia córeczka Ludy i Saszy zapytała kiedyś mamy: „Dlaczego tylu panów chodzi po ulicach, a nasz tata musiał iść walczyć? A co zrobimy jak go zabiją?”. Marianna już wie, że tatusiowie mogą nie wrócić z wojny, bo tata jej koleżanki z klasy zginął.
Na pewno już w jakiś sposób oswoiliśmy w sobie temat wojny za naszą wschodnią granicą. Uleciał strach, że jeśli Ukraina przegra wojnę, to kolejnym krajem zaatakowanym przez Rosję może być Polska. Wydaje się, że wojna rosyjsko-ukraińska to już jakaś odległa od naszej codzienności rzeczywistość. Przebywając na zachodniej Ukrainie również jej się prawie nie odczuwa (najbardziej uciążliwe są przerwy w dostawach prądu). Jednak na wchodzie Ukrainy jest inaczej. Tam codziennie giną setki żołnierzy, a pociski lecą również na cywilne domy i bloki. Cierpienie, krew, śmierć, rozpacz. Dzień w dzień.
Kiedy chowany jest ukraiński żołnierz, przy jego grobie wbija się żółto-niebieską flagę. Od rozpoczęcia wojny w lutym 2022 roku byłem na Ukrainie trzeci raz. Za każdym razem na cmentarzach dostrzegam coraz więcej flag. To jest przerażających widok. Dlatego ta wojna powinna się jak najszybciej zakończyć. Modlę się za żołnierzy, modlę się za ich rodziny, modlę się o pokój, staram się pomagać jak tylko mogę i potrafię.