Kiedy nad Wisłą piękna polska złota jesień pokrywała się białym puchem śniegu, w dalekiej Boliwii doszło do długo wyczekiwanego spotkania, a wszystko to pod znakiem nadziei i uśmiechu dziecka.
Boliwia, leżąca niemal pośrodku Ameryki Łacińskiej, to paradoksalnie być możne najmniej znany i ciągle czekający na odkrycie świat pięknej i różnorodnej przyrody, kolorowych strojów, bogatych tradycji wielu kultur i wreszcie obszar misyjny, bo choć chrześcijaństwo jest tam obecne od ponad 500 lat, Boliwia nadal potrzebuje wsparcia w głoszeniu Dobrej Nowiny. Obecnie w Boliwii pracuje ponad 100 misjonarzy z Polski.
W 2020 roku nasz Sekretariat Misji Zagranicznych podjął współpracę z siostrami ze Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej, znanymi jako Siostry Serafitki, które w Santa Cruz de la Sierra - największym pod względem liczby ludności mieście w Boliwii, od 2013 roku prowadzą sierociniec. "Hogar de la Esperanza", po polsku "Dom Nadziei", jest placówką po części państwową, jednak na przestrzeni lat współpraca z władzami ulegała stałemu pogorszeniu, stawiając Siostry w obliczu poważnych kłopotów finansowych. Projekt "Adopcja Nadziei", który od trzech lat realizujemy, to pomoc, dzięki której na drodze adopcji zbiorowej nasi Darczyńcy - i to z dumą podkreślamy zarówno my, jak i prowadzące sierociniec Siostry - nie tylko zapewniają dzieciom przysłowiowy chleb, ale wszystko, czego potrzebują dla swego rozwoju i godnego życia.
Na chwilę obecną projekt "Adopcja Nadziei" to aż 700 Darczyńców. Proste "dziękuję" to zwyczajnie za mało, by wyrazić ogrom znaczenia każdej z tych osób dla codziennego życia zaopiekowanych w projekcie dzieci w dalekiej Boliwii. Dlatego w porozumieniu z S. Bonawenturą, dyrektorką sierocińca z Santa Cruz, postanowiliśmy naszym Darczyńcom zaproponować możliwość wyjazdu na krótki, bo zaledwie dwutygodniowy, wolontariat właśnie w "Hogar de la Esperanza". I tak oto 6 listopada w ponad dwudziestogodzinną podróż udało się 5 kobiet, które przez s. Bonawenturę i dzieci z Santa Cruz nazywane są Madrinami. I choć oczywiście nasi Darczyńcy w dosłownym tego słowa znaczeniu matkami (czy ojcami) chrzestnymi nie są, to jednak w tym słowie zawiera się to, czego na miejscu od pierwszej chwili goście z Polski doświadczyli - że są obecni w myślach i modlitwach boliwijskich dzieci, a dzięki tej wizycie dzieci w końcu mogły swoim wyobrażeniom nadać konkretną twarz i głos.
Pobyt w Santa Cruz, choć krótki, był bardzo intensywny i nastawiony przede wszystkim na przebywanie z dziećmi i Siostrami. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że "Hogar de la Esperanza" jest miejscem szczególnym. Mieszkające tu dzieci, i niestety dotyczy to każdego dziecka, do sierocińca trafiają z lokalnego więzienia Palmasola. Ich rodzicie są więźniami skazanym za różnorakie przestępstwa, od kradzieży po morderstwa. Część dzieci została poczęta w murach więzienia, które niestety było ich pierwszym domem (w Palmasola dziecko urodzone podczas odsiadywania wyroku może pozostać przy skazanej matce do 6. roku życia). A zatem w głowach i sercach przyjeżdżających z Polski osób mogły być pytania o to, jak będzie wyglądał ich pobyt, czy uda się nawiązać relacje z dziećmi, jaka będzie ich reakcja, czy uda się pokonać barierę językową... Dziś już wiemy, że wszystkie te pytania i wątpliwości okazały się zupełnie niepotrzebne, bo tytułowe "dziewczyny z Polski" skradły serca dzieci od pierwszego wejrzenia. Choć pierwsze dni w Santa Cruz upłynęły pod znakiem przełamywania lodów z dziećmi i rozmów z Siostrami Serafitkami.
Wspomniane lody już pierwszego dnia już mocno rozkruszyła Alejandra, która zobaczywszy przybywające z ogromnymi walizkami pełnymi polskich krówek obce panie, zaczęła do nich krzyczeć "Chicas de Polonia!". Potem każdej po kolei uścisnęła rękę i już do końca nie dała o sobie zapomnieć, za każdym razem zapraszając do wspólnej zabawy i stając się pierwszą nauczycielką języka hiszpańskiego. Dwa tygodnie minęły jak sen na wspólnych zabawach, gotowaniu posiłków, rozmowach i grze na gitarze. Zuzia przywiozła ze sobą szydełko i uczyła dziewczynki robić piękne aniołki na choinkę. Iwona wspólnie z dziećmi dbała o dwie pupilki - żółwie o wdzięcznych imionach Zenobia i Pepita, dokarmiając je niemal codziennie pod czujnym okiem małego Luisa. Vanessa swoimi blond włosami i młodzieńczym entuzjazmem skradła serca szczególnie tzw. Smerfetek - dziewczynek w wieku szkolnym, które nieustannie to z nią chciały spędzać wolny czas. Marysia od początku dała się poznać jako wspaniała opiekunka, pomocna przy maluszkach, pomysłowa w kuchni, cierpliwa dla wszystkich. Aneta z kolei przy pomocy tłumacza w telefonie prowadziła z dziećmi długie rozmowy, uczyła ich polskich piosenek przepięknie grając na gitarze, a nawet sama na koniec pod nosem nieustannie nuciła piosenkę po hiszpańsku, której nauczyły ją licealistki.
To wszystko jednak przeplatało się z codziennością dzieci z Santa Cruz. Od "kuchni" nasi Darczyńcy poznali rytm życia "Domu Nadziei". Siostry Serafitki, które do pomocy mają ponad dwudziestu pracowników świeckich, otaczają opieką niemal sześćdziesięcioro dzieci w wieku od roczku do 18 lat. Dzieci mają zapewniony nie tylko dach nad głową, ale opiekę wychowawców, psychologów, terapeutów, pielęgniarek i dentysty, rozwijają swoje talenty chociażby grając na skrzypcach, spędzając dużo wolnego czasu na boisku, integrując się podczas wspólnych zabaw i przy domowych obowiązkach. Uśmiechnięte dzieci w "Hogar de la Esperanza", choć dobrze wiemy, że nawet najlepszy dom dziecka nigdy nie zastąpi prawdziwej rodziny, są dowodem na to, że nasza praca ma sens, a nasi Darczyńcy swoimi kroplami pomocy drążą skałę czyniąc ten świat naprawdę lepszym, dając nadzieję na lepsze jutro. I za to Wam dziękujemy.
Marta Czajka