Dziękujmy za "tsunami pomocy" dla głodujących dzieci w Zambii. Zapraszamy do lektury wywiadu z o. Andrzejem Leśniarą SJ, z którym współpracujemy przy realizacji tego projektu misyjnego.
Z o. Andrzejem Leśniarą, jezuitą pracującym na misjach w Zambii, rozmawia ks. Piotr Chmielecki z Sekretariatu Misji Zagranicznych Księży Sercanów.
Ojcze Andrzeju, poznaliśmy się niedawno za sprawą dramatycznego apelu o pomoc, gdy stanęliście w obliczu klęski głodu. Za chwilę o tym porozmawiamy, ale zacznijmy od Ojca doświadczenia pracy misyjnej w Zambii, bo to tam już od 30 lat przyszło Ojcu głosić Dobrą Nowinę.
Zgadza się. Nasza misja nosi nazwę Chikuni i znajduje się w południowej Zambii. Pierwsi dwaj jezuici dotarli tu w 1905 roku z Mozambiku. Ojciec Torent bardzo intensywnie pracował na rzecz edukacji i założył drugą misję Kasisi. Natomiast ojciec Moro został w Chikuni i położył ogromny nacisk na rozwój rolnictwa. Do dziś ludzie śpiewają tu pieśni religijne o ojcu Moro, który szedł za pługiem. Jezuici z Polski dotarli do Zambii jeszcze przed II wojną światową i od tamtej pory Chikuni praktycznie stało się polską misją. Warto tu wspomnieć chociażby ojca Brokowa, który, proszę sobie wyobrazić, w tamtych przedwojennych latach założył tu aż 45 szkół podstawowych!
Nadal realizujecie ten charakterystyczny dla jezuitów rys edukacyjny, ale w sposób bardzo nietypowy. Czym są szkoły radiowe?
Trzeba chyba zacząć od samej idei radia, która powstała po to, żeby głosić Dobrą Nowinę. W 1994 roku parafia miała 21 stacji dojazdowych, niektóre były oddalone nawet o 50 kilometrów. Regularna wizyta w każdej z nich była niemożliwa. Od razu zauważyliśmy też, że dzieci nie mają co robić, nie było dla nich prawie żadnych szkół. Dorośli też nie mieli dostępu do jakiejkolwiek wiedzy. Nie było bibliotek, prasy, nie wspominając o Internecie. Ówczesny biskup zasugerował stworzenie radia diecezjalnego. Ja z zawodu i zamiłowania jestem elektrykiem, zacząłem wszystko obliczać i oczywiście okazało się, że nie mieliśmy na to funduszy. A jakby tego było mało inny jezuita, ojciec Tadeusz Świderski, rzucił wtedy pomysł stworzenia szkoły radiowej. To było szaleństwo, ale dzięki łasce Bożej się udało. Znalazł się indywidualny darczyńca z Australii, który sfinansował niemal całość tego projektu.
To musiał być dla Was moment przełomowy, niemal rewolucyjny.
Przede wszystkim powstało radio, dzięki któremu mogliśmy codziennie docierać do naszych parafian z Dobrą Nowiną. Nagraliśmy ponad 120 programów z materiałem edukacyjnym dla klas 1–7 szkoły podstawowej. W tej chwili mamy ponad 2300 uczniów w 16 centrach. Lekcje naszych dzieci trwają zaledwie godzinę dziennie, bo rano i po południu muszą pomagać rodzicom w pracach w polu, a w południe, kiedy jest zbyt ciepło, by pracować, one zamiast odpoczywać przychodzą na lekcje. I co się okazuje? Nasi uczniowie zdają egzaminy państwowe lepiej niż koledzy ze szkół publicznych. A radio stało się dla naszych ludzi oknem na świat poszerzającym ich horyzonty, ponieważ cały dzień nadajemy programy o tematyce religijnej, zdrowotnej, społecznej, kulturowej itd.
Republika Zambii została proklamowana zaledwie 60 lat temu. Połowę tego okresu obserwował Ojciec własnymi oczami. Czy Zambia bardzo się zmieniła?
Ten dynamizm zmian widać chyba najwyraźniej, gdy patrzymy na wzrost liczby ludności. Kiedy przyjechałem tu w 1994 roku, Zambia liczyła 8,5 miliona mieszkańców. Natomiast zeszłoroczny spis ludności mówi już o 20 milionach.
Czy zatem Zambia radzi sobie z wyzwaniami, które wzrost liczby ludności przyniósł?
Średnia wieku Zambijczyków to 22 lata. Ponad 50% młodych ludzi nie ma pracy. Oficjalne bezrobocie to 15%, ale za zatrudnionych w rolnictwie liczy się również tych pracujący na swoich małych przydomowych polach. To tak, jakby ktoś pracujący u nas w ogródku był wliczony w zatrudnienie krajowe. Brakuje szkół, brakuje pracy. Jeszcze rok temu w całej Zambii brakowało 60 tysięcy nauczycieli i ponad 30 tysięcy pielęgniarek. Nowy prezydent powoli to zmienia, ale ten szybki wzrost ludności, który z jednej strony jest wielkim błogosławieństwem, z drugiej generuje problemy, na które Zambia nie była przygotowana i nie ma szybkich rozwiązań.
Mówi Ojciec, że wioska jest gwarantem godnego życia. Jednak życie z roli, jak wszędzie, w dużej mierze nie zależy od człowieka…
To prawda i niestety doświadczamy tego obecnie. Tegoroczne opady deszczu w Zambii są najniższe od 1905 roku. Pora deszczowa trwa tu jedynie cztery miesiące, przez pozostałe osiem panuje susza. Złoża wody są wprawdzie bardzo bogate, ale by do nich dotrzeć, trzeba wiercić na głębokość 60–70 metrów. Przez brak deszczu na polach w tym roku nic nie obrodziło. A ponieważ większość ludzi na terenie naszej misji żyje z tego, co sami wypracują, stanęliśmy oko w oko z głodem i musimy interweniować już teraz, zanim ludzie zaczną umierać z głodu. Niestety widzieliśmy to w przeszłości…
Skoro, jak Ojciec wspomniał, misja liczy aż 25 tysięcy ludzi, w jaki sposób walczycie z rosnącym głodem?
W tej chwili przede wszystkim wspieramy wdowy, które mają dużo dzieci. Mamy też przypadki, gdzie po śmierci rodziców głową rodziny została nastolatka. Najmłodsza dziewczyna w takiej sytuacji ma 12 lat. Ingerujemy w takie historie, by – powiem brutalnie – ustrzec te dziewczyny przed szukaniem męskiego towarzysza w tak młodym wieku. No i przede wszystkim prowadzimy dożywianie dzieci w szkołach. Na przykład w szkole w Himukululu spośród 112 zapisanych do szkoły uczniów tylko około 10 uczęszcza codziennie na lekcje, bo rodzice wiedzą, że bezpieczniej jest trzymać w domu niedożywione dzieci. Szacujemy, że do naszych szkół na posiłek będzie przychodzić nawet pięć tysięcy dzieci, bo oprócz naszych uczniów będą przychodzili też ci ze szkół państwowych, którym nie możemy przecież odmówić pomocy…
Nasz Sekretariat Misji Zagranicznych uruchomił zbiórkę na rzecz dożywiania dzieci w Zambii, czy ta pomoc będzie wystarczająca?
Ta pomoc już jest dla nas niesamowitym darem wykraczającym poza nasze wyobrażenia. Nie spodziewaliśmy się tak wielkiej ofiarności w tak szybkim czasie. Przed nami teraz ogromny wysiłek logistyczny, ponieważ musimy dokładne rozeznać, gdzie znajdują się osoby najbardziej potrzebujące pomocy. Już zamawiamy (i będziemy nadal zamawiać) worki z mąką kukurydzianą i cukrem, na które niestety trzeba obecnie czekać nawet kilka tygodni.
Wspomniał Ojciec o mące kukurydzianej, czy to ona stanowi podstawę żywieniową w Zambii?
Dokładnie, kiedy nie ma nshimy, czyli takiej papki na wzór owsianki zrobionej z mąki kukurydzianej, ludzie są głodni. Oprócz tego Zambijczycy jedzą warzywa i owoce, a jeśli ktoś mieszka przy rzece to je kopenta – małe rzeczne rybki. Są też kozy i krowy, które dają mleko, ale jeśli zwierzęta nie mają co jeść, to i mleka jest mało, jakieś pół litra. Kiedy mówię, że krowa w Polsce daje nawet 20 litrów mleka, nikt mi nie wierzy.
Jak długo potrwa ta walka z głodem?
Najtrudniejsza będzie pora deszczowa od grudnia do marca. Wtedy naprawdę nie będzie dosłownie nic do jedzenia. I to będzie moment największej pracy i pomocy. Jeśli spadnie upragniony deszcz, będzie można liczyć na zbiory w przyszłym roku. Myślimy już teraz o zakupie ziarna dla naszych parafian, którzy przecież nawet ziarna na zasiew nie mają, bo kiedy przychodzi głód, ze spiżarni znika wszystko. Pomoc Sekretariatu Misji Zagranicznych daje nam nadzieję na to, że uda nam się uratować nasze dzieci, seniorów i tych, którzy najbardziej potrzebują naszej pomocy. Już teraz dziękuję wszystkim za ofiary i proszę o modlitwę za naszą misję. My również pamiętamy o naszych dobrodziejach, których hojność przerosła nasze marzenia. Dziękujemy.