- O misjach w Afryce, szczególnej roli misjonarzy, stosunku Polaków do misji... wywiad z ks. Michałem Ślęczką SCJ (1939-2017)
BARTEK PIELES: Księże Michale przeżywaliśmy ostatnio w Kościele Tydzień Misyjny. Czy mógłby nam ksiądz powiedzieć coś na temat pracy misyjnej? Spędził ksiądz przecież prawie 20 lat w Kongo (dawniej Zairze).
KS. MICHAŁ ŚLĘCZKA SCJ: Warto było pojechać. Chociażby jak wspominam pracę w Isangi, miałem wtedy 60 kaplic do odwiedzenia. W każdym osiedlu musiałem wybierać katechetów, którzy gdy mnie nie było, przewodzili modlitwom, prowadzili katechezy, przygotowywali do Chrztu Św. i Bierzmowania. Zasługą rozwoju Kościoła w Afryce są ludzie świeccy. Gdy przyjeżdżałem do miejscowości, najpierw odwiedzałem tych, którzy byli w domu z powodu choroby i nie przyjdą na liturgię. W jednej miejscowości pewien mężczyzna siedział na krześle przed domem i mówił: „Nie mogę chodzić, jestem 3 lata po malarii”. Wyszedł z tego, ale nie miał odwagi przezwyciężyć choroby. Zapytałem go: „Chciałbyś chodzić? Dam Ci lekarstwo”. Wróciłem tam za 3 miesiące, a ludzie pytali mnie, co zrobiłem, że wyzdrowiał, że może już samodzielnie chodzić do Kościoła? A On dostał ode mnie wtedy zwykłe tabletki na ból głowy "z krzyżykiem". Ludzie tam mają wielkie zaufanie do księdza. Jak ksiądz coś mówił, to wiedzieli, że to jest prawda. Kiedyś w Kinszasie pewien mężczyzna wyszedł przed dom, patrzy, a tam na schodach leży kura owinięta w ścierki i obok niej jajka (to taki tamtejszy czar). Bał się bardzo, że gdy przyjdzie burza, to czar się spełni. Zadzwonili na policję, ale usłyszeli, że najpierw musi przyjść ksiądz i pobłogosławić. Oczywiście poszedłem tam, pobłogosławiłem i mówię do zgromadzonych przy tym domu ludzi: „Wyście wierzyli w to?”. Wziąłem tę kurę na łopatę i wyrzuciłem. Oni na to: „To Ty wziąłeś, a co by było, jak my byśmy to wzięli?”. Widziałem człowieka, który podglądał całe zamieszanie, zapewne On to zrobił. Dobrze, że Ci ludzie zebrani pod domem go nie widzieli, bo na pewno by go zabili.
BP: Czy nie żałuje ksiądz pracy na misjach? Oczywiście misjonarze są bardzo potrzebni, ale i w Polsce jest zapotrzebowanie. Czy w tamtych czasach była wielka potrzeba ewangelizacji? Czy nie lepiej było zostać w Polsce?
MŚ: Wtedy jak ja byłem w Zairze, to w Polsce było dużo księży, powołań. Tam nie było kapłana, mieszkał tylko na misji, a gdzie indziej ludzie nie chodzili do kościoła, bo mieli za daleko. Pewien mężczyzna leżał w szpitalu. Chciał się wyspowiadać. Miał żonę, ale ona była poganką. Mieli ślub, ale tylko cywilny. Ona mówi do mnie: „Byłam z nim, jak był zdrowy, a teraz gdy choruje, mam Go opuścić?”. Udzieliłem im ślubu, on wyzdrowiał. Mimo, że bracia namawiali ją, by go zostawiła, to ona z nim została, chodziła na katechezy. Kiedyś w Isangi był zwyczaj, że ludzie wychodzili do granicy, gdy miałem przyjść. Czekałem na granicy, a tam nie było nikogo. Napotkany człowiek powiedział mi, że katechista nie mówił, że przyjdę. Wziął jednak „tam tam” (bęben) i zwoływał ludzi, którzy wychodzili z pracy z lasów, by przyjść do mnie. Na drugi dzień odprawiłem Mszę Świętą i powiedziałem do nich: „Jak się nie pomylę, to przyjdę za 6 miesięcy”. Pewien chłopak poprosił mnie, bym przyszedł do jego taty do domu. Zapytałem, czy to on chce, czy tata. Odrzekł, że tata. Mężczyzna ten miał drugą żonę. Powiedziałem mu, że może okazać się, że nie umrze. Musi jednak przyrzec, że ją zostawi. Na co on odpowiedział, że nie musi jej zostawiać, bo na wieść o jego chorobie ona sama go zostawiła, za to ta ślubna jest cały czas przy nim. Poprosił on syna, by wyjął tobołek, a w nim był obrazek - pamiątka pierwszych piątków miesiąca. Pamiętał on, że Pan Jezus obiecał, że kto odprawi dziewięć pierwszych piątków jak trzeba, nie umrze w grzechu, lecz pójdzie do nieba. Powiedział mi, że on wiedział, że nie umrze bez spowiedzi. Był bardzo szczęśliwy i wyspowiadał się. Przechodząc kiedyś znów tamtędy, zapytałem ludzi, jak papa Józef. Powiedzieli mi, że nie żył ani minuty dłużej, gdy poszedłem. Właśnie dla takich chwil warto być na misjach.
BP: Księża ciągle mówią nam o wielkiej potrzebie wspierania misji czy to duchowo, modlitewnie, czy też materialnie. Czy ksiądz będąc na misjach, odczuwał wsparcie ludzi z Polski?
ks. MŚ: W seminarium okazało się, że na 14 seminarzystów, aż 8 było z mojej parafii w Kinszasie. Kardynał Malula przyjechał mnie odwiedzić i pytał jak ja to robię. Obiecał mi, że przyjedzie na Bierzmowanie i na Pasterkę. Kilka dni przed Pasterką siostry zakonne prosiły mnie, bym pojechał do kardynała i powiedział mu, że tu jest za ciemno, nie ma prądu. Pojechałem więc i powiedziałem tak, jak siostry prosiły. Mówiłem, że bardzo się cieszę, że pamięta o nas, ale tam nawet nie ma dobrych dróg dojazdowych. Kardynał zapytał, czy przyjechałem, a gdy usłyszał, że jestem z samochodem, to odrzekł, że on też ma samochód. I przyjechał. Powiedziałem mu, że mam dwa podarki z Polski: szynkę i żubrówkę. Kardynał zapytał, kiedy pije się tę żubrówkę. Gdy powiedziałem mu, że jak choruje się na malarię, to wziął ode mnie żubrówkę. Często otrzymywałem paczki z Polski. Także pamięć modlitewną i bliskość Polski czuje się tam każdego dnia.
BP: Co ksiądz myśli o młodzieży? Jakie powinno być miejsce młodych w Kościele?
ks. MŚ: Np. w Afryce to dzięki młodzieży rozwija się Kościół. Bo kto potrafi czytać, pisać? Młodzież. Większość katechetów to młodzi ludzie. W każdej wiosce organizowali chóry, śpiewali. Gdy byłem na zastępstwie w Zimnej Wodzie, przychodziło tam bardzo dużo młodych ludzi. Ksiądz założył im siłownię, dyskotekę. Parafia musi być otwarta na młodzież, a młodzież musi angażować się w życie parafii.
BP: Jak ksiądz myśli, jak w dzisiejszych czasach należy zachęcać młodzież do czynnego uczestnictwa w Eucharystii, zaangażowania w parafii?
ks. MŚ: Ja z tym problemu nie miałem. Gdy ja przyjeżdżałem do danej wioski raz na kilka miesięcy, to wiadomo, że wszyscy przychodzili (śmiech). A gdy mnie nie było, to ludzie i tak chodzili codziennie. Jedna murzynka też przychodziła każdego dnia z kukurydzą. Mówiła, że Pan Bóg pobłogosławi, a gdy ona zasadzi, to wyrośnie. Myślę, że księża na religii powinni zachęcać młodzież, by przychodziła do kościoła i angażowała się.
BP: Jak się ksiądz czuje u nas w Bełchatowie? Czy mimo tego, że wspiera ksiądz działania kapłanów przede wszystkim modlitwą w domu zakonnym, ma ksiądz kontakt z parafianami?
ks. MŚ: Bardzo dobrze i jeszcze lepiej. Mam kontakt. Często przychodzą do mnie do spowiedzi czy na rozmowy, gdy ktoś ma problemy. Przyjeżdżają także księża z innych parafii do spowiedzi.
BP: Księże Michale, dziękuję za rozmowę.
[Wywiad opublikowano na łamach bełchatowskiego wydania "Czasu Serca"]
***
Ks. Franciszek Ślęczka SCJ urodził się 13 lipca 1939 roku w Gorzkowie k. Bochnii (woj. małopolskie). Pierwsze śluby zakonne złożył 20 paździenika1958 r. w Mszanie Dolnej, a święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 1965 r. w Stadnikach. Był wikariuszem w parafiach w Węglówce, Binczarowej i Koszycach Małych oraz kapelanem w DPS w Krakowie. W latach 1970-1985 pracował jako misjonarz w Zairze. Zmarł 20 grudnia 2017 roku w Rabie Wyżnej. Został pochowany na cmentarzu w Stadnikach.