28 Listopada Missions
Adopcja Miłości w Boliwii

"Adopcja Miłości" to nasz nowy projekt, który zakłada długofalowe wsparcie domu dla dziewcząt w Cochabambie w Boliwii prowadzonego przez siostry sercanki. Siostra Anna Kurysz, polska misjonarka, opisuje historie dzieci, które tu trafiają, a także ogromny trud, z jakim przychodzi siostrom utrzymanie domu dziecka bez dotacji państwowych.


Hogar de Niñas San Francisco (Dom dla Dziewcząt św. Franciszka) jest dziełem własnym Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, które działa już od 30 lat. Znajduje się w województwie Cochabamba, gmina Sacaba, w dzielnicy San Pedro Magisterio. Patrząc na figurę „Cristo de la Concordia” mieszkamy za plecami Chrystusa. Pracują tu dwie siostry sercanki boliwijskiego pochodzenia i jedna siostra z Polski.

W domu dziecka mieszka od 72 dziewczynki w wieku od 2 do 24 lat, które są sierotami, półsierotami, mają status dziecka porzuconego, a także dziewczynki, które ucierpiały z powodu gwałtu i przemocy fizycznej w najbliższym środowisku oraz takie, które wywodzą się z odległych ubogich wiosek.

Cochabamba to region wysokich gór, znajduje się na wysokości około 2600 m n.p.m.. Ponad miastem wznosi się ogromna figura „Cristo de la Concordia” Jezusa z rozłożonymi ramionami który spogląda na miasto (jak w Rio de Janeiro). Na ziemiach blisko miasta uprawia się przede wszystkim różne gatunki ziemniaków, bób, cebulę i szpinak, gdyż nie wymagają dużo nawodnienia i wytrzymują niskie temperatury. Bardzo trudno jest przetrwać zimę (od maja do końca sierpnia). Rozpiętość temperatur w tym czasie jest ogromna, bo od 0˚C rano do 30˚C w ciągu dnia, na słońcu. W tym czasie najwięcej dzieci choruje z powodu przeziębień. Nie mamy centralnego ogrzewania w domu, dlatego nie mamy jak się ogrzać. Piecyki elektryczne nie zdają egzaminu, ponieważ prąd jest bardzo drogi i nie stać nas na to, żeby płacić tak wysokie rachunki.

Ogromną trudnością w mieście Cochabamba i jego okolicach jest brak wody, gdyż nie ma źródeł blisko nas. Brakuje też wód gruntowych, ponieważ od marca do września jest pora sucha i nie ma żadnych opadów. Kilka lat temu miałyśmy własną studnie głębinową, która zaopatrywała nas w wodę, ale odkąd niedaleko nas stanęło osiedle zamknięte dla ludzi bogatych, wybudowano tam studnie głębsze niż nasza i straciłyśmy dostęp do wody. W związku z tym jesteśmy zmuszone kupować wodę od firmy państwowej, odpowiedzialnej za rozprowadzanie wody, a przy tak znacznej liczbie dzieci płacimy wysokie rachunki. W porze deszczowej korzystamy z wody gruntowej, ale ta nadaje się jedynie do prania ubrań i sprzątania domu.

Pomimo wielu pozytywnych zmian, jakie zaszły już w kulturze andyjskiej, nadal bardzo mocna jest tendencja do spychania kobiety na dalszy plan. Ojciec rodziny nadaje uprzywilejowaną pozycję synowi, a córce nakazuje się przede wszystkim wykonywanie prac domowych. Często dostęp do nauki dla dziewcząt kończy się na sześcioletniej szkole podstawowej lub niepełnej średniej. Wciąż jest jeszcze bardzo dużo przemocy wobec kobiet i gwałtu na dziewczynkach nieletnich przez osoby najbliższe, takie jak ojciec, ojczym, wujek, czy brat. Z tego tez powodu przyjmujemy do naszego sierocińca dziewczynki, które po śmierci matki (lub porzuceniu przez nią) znajdują się pod opieka ojca bądź wujka, aby ustrzec je od niebezpieczeństw moralnych.

Pierwszą pomocą, jaką udziela się przychodzącej dziewczynce jest pomoc psychologiczna, pedagogiczna i medyczna, gdyż dziecko trafiając do nas przeżywa (w zależności od kontekstu rodzinnego), depresję, bunt, głęboki smutek z powodu śmierci najbliższych, opuszczenia czy gwałtu. Stawia się też diagnozę o stanie zdrowia i zdobytym poziomie wyksztalcenia, aby móc dać jak najlepszą opiekę na nowym etapie życia.

Patrząc na każde dziecko indywidualnie i szukając jego dobra, nasze priorytety w całej działalności wychowawczej koncentrują się na: zapewnieniu dziewczynkom trzech podstawowych posiłków, wspieraniu w edukacji (zakup materiałów szkolnych i mundurka), organizowaniu dodatkowej pomocy dla dzieci z trudnościami w nauce, umożliwianiu rozwoju dzieciom uzdolnionym, pracy katechetycznej, pomocy psychologicznej, dostępu do opieki medycznej i leków.

Nasz ośrodek ma własne pomieszczenia, ponieważ teren i budynki są własnością zgromadzenia, nie musimy więc dokonywać żadnych opłat za wynajem. W skład całej infrastruktury wchodzą trzy budynki z pokojami sypialnymi (14 pokoi dla dzieci, trzy pokoje dla sióstr i jeden dla woluntariuszki), trzy jadalnie, które jednocześnie pełnią funkcje sali do odrabiania zadań, oddzielny systemem sanitariów, kaplica, kuchnia, dwa pomieszczenia dla zakaźnie chorych (w razie potrzeby) i gabinet psychologiczny.

W utrzymaniu porządku w domu pomagają same dzieci – każda dziewczynka uczy się sprzątać, prać ręcznie, dbać o kwiaty w domu i na zewnątrz. W okresie opadów dzieci uczą się również jak uprawiać warzywa (przynajmniej te, które szybko rosną i nie wymagają dużego nawodnienia). Jest to bardzo istotne dla każdej z nich, gdyż w jednej ze szkół średnich młodzież razem z dyplomem maturalnym otrzymuje tytuł agricultora (rolniczy).

Wspieramy talenty dzieci. Część dziewczynek realizuje się uczestnicząc w balecie klasycznym i folklorystycznym, inne uczestniczą w warsztatach z malowania lub kursach szycia na maszynie. Są też dziewczynki, które chcą nauczyć się piec bułki i ciasta albo przygotowywać potrawy z różnych stron świata. Co roku przygotowujemy też dzieci w małych grupach do Pierwszej Komunii Świętej lub bierzmowania.

W odpowiedzi na nasz sercański charyzmat staramy się głosić miłość Bożego Serca i budować Jego Królestwo na boliwijskiej ziemi, otaczając opieką dziewczynki żyjące w naszym domu. Duży ciężar pracy spoczywa na samych siostrach. Jedna z nas odpowiada za edukację, druga za żywność, siostra dyrektor za administrację, zakupy, kontakty z instytucjami i lekarzami. Żadna z nas nie otrzymuje wynagrodzenia ze strony państwa i jako trzyosobowa wspólnota zakonna jesteśmy wspierane przez naszą wiceprowincję w Boliwii.

Będąc ośrodkiem katolickim natknęliśmy się na wiele trudności we współpracy z państwem boliwijskim i nigdy nie otrzymałyśmy żadnej stałej pomocy. Prosiłyśmy o wsparcie ludzi dobrej woli i różne organizacje, aby wspierały nas w tej posłudze, gdyż utrzymanie domu, wyżywienie, edukacja i troska o zdrowie wymagają dużych nakładów finansowych.


s. Anna Kurysz SSCJ