06 Maja Missions
Pomoc Ukraińcom - wywiad z ks. Piotrem Chmieleckim

​W rozmowie z Brigitte Deiters z „Dein Reich Komme” (Przyjdź Królestwo Twoje), magazynu niemieckiej prowincji ksieży sercanów, ks. Piotr Chmielecki SCJ mówił o swoich doświadczeniach z pobytu w Ukrainie, a także o tym, jak Polacy i Sekretariat Misji Zagranicznych zaangażowali się w pomoc uchodźcom.


Rozmowa Brigitte Deiters z ks. Piotrem Chmieleckim dla „Dein Reich Komme” (Przyjdź Królestwo Twoje), magazynu niemieckiej prowincji Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego.

1. Jakiego wsparcia dla uchodźców wojennych udzielą księża sercanie w Polsce i na Ukrainie?

Jeśli chodzi o Polskę, to po rozpoczęciu wojny nasz prowincjał podjął decyzję, że każda wspólnota może zadecydować, czy chce przyjąć pod swój dach uchodźców z Ukrainy. Większość wspólnot, którym pozwalają na to warunki, zaprosiła do siebie Ukraińców. To jest w skali od jednej rodziny do nawet kilkunastu osób, w zależności od tego, czy jest to mały dom zakonny, czy np. dom rekolekcyjny. Liczba uchodźców w naszych domach przekroczyła w pewnym momencie 150. Parafie prowadzone przez księży sercanów też koordynowały szukanie miejsca dla uchodźców w domach parafian.

W szczegółach mogę mówić o mojej wspólnocie zakonnej w „Domu dla misji” w Olsztynie, gdzie przyjęliśmy dwie rodziny: trzy dorosłe kobiety i czwórkę dzieci. Oni funkcjonują autonomicznie, bo nasz dom jest dość wyraźnie podzielony na część gościnną i zakonną, więc udzielenie im pomocy nie jest szczególnie uciążliwe dla stałych mieszkańców – zakonników. Uchodźcy mają do dyspozycji kuchnię, sami sobie gotują – to, co potrzebują i lubią. Jedna z rodzin – katolicy, często przychodzi na poranną Eucharystię ze wspólnotą. Natomiast z greko-katolikami świętowaliśmy również ich Wielkanoc. Pomagaliśmy też w załatwieniu miejsca w szkole dla dzieci. Pokazujemy im okolicę, zwiedzamy razem miasto. Niedawno pojechaliśmy razem nad Morze Bałtyckie. Oni nigdy wcześniej nie widzieli żadnego morza. Radość była ogromna!

Natomiast jeśli chodzi o księży sercanów na Ukrainie, to widziałem na własne oczy pomoc niesioną przez moich współbraci dla uchodźców, która miała kilka wymiarów. Podczas mojego pobytu mieszkałem w parafii w Pershotravens’ku, skąd przewożone są dary rzeczowe do centrum pomocy jest zorganizowane przez wolontariuszy w budynku administracji samorządowej. Budynki parafialne i garaże stały się teraz takimi „magazynami humanitarnymi”. Pomoc jest udzielana praktycznie wszystkim, którzy się po nią zgłoszą, jest również przerzucana za wschód Ukrainy. Proboszcz z Pershotravens’ka – ks. Jan Podobiński SCJ – przeprowadził też parafialną akcję wsparcia ukraińskich żołnierzy. Jedna z niedzielnych składek została oddana dla armii. Mówił mi, że ludzie byli wyjątkowo hojni i udało im się zebrać równowartość 100 euro. Kilka dni temu ks. Jan był też w Polsce, aby odebrać samochód osobowy ofiarowany przez jednego z przedsiębiorców z Duszpasterstwa „Talent” dla obrony terytorialnej na Ukrainie. W innej parafii w Marianówce, ks. Paweł Kubik SCJ przyjął na plebanii dwie rodziny uchodźców. On również prowadzi działalność dystrybucji pomocy humanitarnej (ubrań, żywności, kosmetyków). Ks. Siergiej Plugar SCJ z Bykówki opiekuje się uchodźcami, którzy zostali zakwaterowani w szkole na terenie jego parafii. Nie udało mi się odwiedzić wszystkich współbraci i z nimi szczegółowo porozmawiać, więc to na pewno jeszcze nie jest pełen obraz pomocy, którą sercanie na Ukrainie niosą ofiarom wojny.

2. Czy pamięta Ksiądz swoje pierwsze myśli, kiedy armia rosyjska zaatakowała Ukrainę?

O tym, że wojna się rozpoczęła dowiedziałem się od przełożonego domu po porannej Mszy św. Nie było to dla mnie szczególne zaskoczenie, że się tak stanie… A jakie myśli mi towarzyszyły? Chyba przede wszystkim strach o to, co ta wojna przyniesie, że wielu ludzi będzie cierpieć i zginie. Bałem się też o to, że jeśli Kijów szybko zostanie zdobyty, to ta wojna może rozlać się dalej na Europę, również na Polskę.

3. Od kiedy wiedział Ksiądz, że pomoc księży sercanów będzie również potrzeba?

Obserwując, jak Rosja otacza swoimi wojskami Ukrainę, uważałem, że wojna zacznie się po zakończeniu olimpiady w Pekinie. I niestety się nie pomyliłem… Nie sądziłem jedynie, że Rosja ruszy z ofensywą aż na tylu frontach. Jeszcze przed rozpoczęciem wojny zadeklarowałem naszemu księdzu prowincjałowi, że jeśli trzeba będzie pomagać uchodźcom, to ja osobiście i pracownicy Sekretariatu Misji (pracuje z nami od kilku lat Katarzyna, która pochodzi z Ukrainy) jesteśmy gotowi. Ma też znaczenie to, że jako księża sercanie od 1997 roku pracujemy na Ukrainie. Ale nawet gdyby nas tam nie było, w Polsce też byśmy pomogli uchodźcom.

4. Jak zaczęliście waszą pracę dla ofiar wojny? Skąd pochodziły darowizny? Czy tych darowizn jest wystarczająca ilość?

Na początku wojny nikt nie mógł określić jak sprawy się potoczą. Prezydent Rosji pewnie zakładał, że w kilka dni zdobędzie Kijów i zaprowadzi tam własne porządki. Trudno było więc jasno określić, jakie będą największe potrzeby: czy dla uchodźców w Polsce, czy dla ofiar wojny na Ukrainie, a mogło się też zdarzyć, że nasze domy zakonne zostałyby zniszczone podczas walk czy bombardowania. Ogłosiliśmy więc naszym Darczyńcom, że rozpoczynamy zbiórkę pieniędzy, że będziemy przyglądać się rozwojowi sytuacji i że wykorzystamy je według najważniejszych potrzeb.

Liczba ofiar spada. Największe poruszenie było na początku wojny, kiedy był szok, niedowierzenie, że to się naprawdę dzieje, strach i kolejki uchodźców na granicach. Ale uważam to za naturalny proces. Trzeba też pamiętać, że praktycznie wszyscy Polacy pomagają i większość pieniędzy pochodzi od prywatnych ludzi, a wojna trwa już ponad dwa miesiące. Nasz rząd dopiero niedawno zaczął zorganizowaną pomoc, w wyniku której ciężar pomocy bierze na siebie państwo.

Darowizn aktualnie jest mniej, ale nikt z osób, które nie mają do czego wracać na Ukrainie, nie zostanie bez pomocy! Mamy nadzieję i modlimy się o szybkie zakończenie wojny. Jeśli się tak stanie, to wtedy nie będzie problemów finansowych. Jeśli nie, to dalej będziemy potrzebować wsparcia dla uchodźców w Ukrainy.

5. Czy powiedzie się integracja uchodźców w Polsce?

Zacznę od tego, że obywatele Ukrainy w Polsce to dla nas, już od kilku lat, normalność. Ja wychowałem się w małej miejscowości na północy Polski – Bytowie (18 tys. mieszkańców). Mamy tam firmę, która jest największym producentem okien plastikowych w Europie. Na 3000 pracowników, już przed wojną, 1000 był z Ukrainy. Przed 24 lutego 2022 roku mieliśmy już milion legalnie pracujących Ukraińców w Polsce.

Z moich rozmów z uchodźcami wynika, że większość z nich chce od razu po zakończeniu wojny wracać od domu. Oczywiście to dotyczy tych, których domy nie zostały zniszczone. Jednak oczywistym jest też to, że część z uchodźców zostanie w Polsce, tu będzie ich nowy dom. Czy integracja się powiedzie? Jestem raczej o to spokojny, że tak, bo jak wspomniałem żyjemy razem, na masową skalę, już od kilku lat. Ale będą też problemy i te moralne (duchowe) i socjalne. Może to jest też i przestrzeń dla księży sercanów, żeby w to środowisko wejść z naszym charyzmatem.

6. Proszę opisać swoje spotkania z uchodźcami i wolontariuszami. Co Księdza szczególnie poruszyło?

Kontakt z uchodźcami mam codziennie u siebie w domu. Oni są bardzo sympatyczni. Problemem w swobodnej komunikacji jest język. Jedna z rodzin posługuje się językiem polskim, nie mają problemu ze zrozumieniem tego, co do nich mówimy do nich. A z drugą rodziną czasem najłatwiej jest nam porozmawiać po… angielsku.

Na Ukrainie najbardziej poruszyło mnie spotkanie z rodziną z Mariupola. Nie rozumiałem całej rozmowy między wolontariuszką a tym małżeństwem. Zrozumiałem jednak, że przyszli załatwić sprawy związane z dokumentami, bo je stracili. Ich dom w Mariupolu został zbombardowany, nie mają do czego wracać… Mówił tylko mężczyzna, kobieta milczała, a w jej oczach była jakaś pustka, nieobecność, beznadzieja...

Jeśli chodzi o wolontariuszy, to warto podkreślić, że większość Polaków uczyniła jakiś gest miłosierdzia wobec ofiar wojny. Przyjęliśmy w Polsce na pewno 2 miliony uchodźców i nie ma dla nich żadnych obozów, oni mieszkają po prostu pomiędzy nami.

Jeśli mogę, to chciałbym też podkreślić wysiłek pracowników naszego sekretariatu misji z biura w Lublinie (który leży bardzo blisko granicy z Ukrainą). Oni po pracy w biurze, w wolnym czasie chodzą pomagać uchodźcom. Prosili też o urlopy wypoczynkowe (!), aby mogli ten czas poświęcić na wolontariat na rzecz osób z Ukrainy. Ta ich postawa na tyle mnie poruszyła, że byli delegowani z pracy – bez brania urlopu w miejsca, które świadczyły pomoc bezpośrednią, jak na przykład punkty recepcyjne. To też był nasz wkład czasowo-osobowy w pomoc ofiarom wojny.