Orysa nie chciała opuszczać męża i domu, dopóki 20 kilometrów dalej nie zaczęły spadać rosyjskie pociski. Nie wie, czy będzie miała do czego wracać. Orysa, Teresa i Roman to jedna z dwóch rodzin, które znalazły dach nad głową w Domu dla Misji w Olsztynie.
Orysa z nastoletnią córką Teresą i synem Romanem mieszkają pod Lwowem. Uciekli z Ukrainy w niedzielę 13 marca, kiedy 20 kilometrów od ich domu zaczęło się ostrzeliwanie poligonu w Jaworowie. W tym ataku rosyjskich wojsk zginęło 35 osób, a 134 zostały ranne. Mąż Orysy, podobnie jak siostrzeńcy w wieku poborowym, nie mogli opuścić kraju. Jej siostra z mężem ze względu na swoich synów, również zostali w Ukrainie.
Orysa nie planowała wyjazdu, a tym bardziej nie chciała zostawiać męża i domu. Ale on powiedział stanowczo, żeby czym prędzej zabrała dzieci i wyjechała. Pierwsza myśl to była Polska, bo to kraj najbliżej domu. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyli zabrać ze sobą zbyt wielu rzeczy. W pół godziny dotarli na przejście graniczne do Medyki. Tam czekali kilka godzin na przekroczenie granicy i pojechali do Lublina, gdzie pod swój dach tymczasowo przyjęła ich polska rodzina. Obecnie mieszkają w Domu dla Misji w Olsztynie.
- Czujemy się tu bardzo dobrze. Dziękujemy za wszystko. Byliśmy najpierw u rodziny w Lublinie, gdzie nas bardzo dobrze przyjęto, czuliśmy się jak w domu - mówi Orysa.
Orysa jest w Polsce kilka dni i razem z dziećmi dopiero adaptują się do nowej rzeczywistości. W pierwszej kolejności chcą załatwić formalności, postarać się o status uchodźcy, wyrobić pesel. Dzieci uczestniczą w zdalnych lekcjach, ale poza tym nie mają na razie planu działania. Nagle znaleźli się w obcym kraju, w obcym mieście. Widać, że są jeszcze zagubieni i potrzebują czasu. Podkreślają natomiast, że przekraczając polską granicę odetchnęli z ulgą, bo tutaj czują się bezpiecznie.
- Tu jest dużo spokojniej, nie to, co w Ukrainie. Tam jest trwoga, jest bardzo nerwowo. To wszystko bardzo wpływa na człowieka – mówi Tereska.
Moim rozmówcom ciężko mówić o swoich doświadczeniach, a ja nie chcę zadawać niewygodnych pytań. Ile to wszystko potrwa? Czy zobaczą jeszcze męża i ojca? Jak będzie wyglądać teraz ich życie? Na ten moment traktują pobyt w Polsce tylko przejściowo, chcą wrócić na Ukrainę.
- Chcemy wrócić do domu… Jeżeli będzie do czego wracać. Bo tego jeszcze nie wiadomo – mówi Orysa, a po jej policzku zaczynają płynąć łzy.
Dorota Pośpiech
Rodzina Orysy to jedna z wielu rodzin, które znalazły dach nad głową w sercańskich domach zakonnych w Olsztynie, Warszawie, Krakowie, Kluczborku, Koszycach Małych, Stadnikach i Pliszczynie. W sumie jest to ponad 90 osób.